Berlinale 2013: Ciemna krew
16|02|2013
Berlinale finiszuje. Już dzisiaj dowiemy się, kto zdobędzie Złotego Niedźwiedzia oraz pozostałe nagrody. Niedziela jest dla kinomanów ostatnim dniem z tegorocznymi filmami. A raczej sugestią, że pora już wracać do domu. Nie warto byłoby jednak wyjeżdżać przed obejrzeniem „Dark Blood” George’a Sluizera i „Uroków Garmonii” Emira Baigazina.
„Dark Blood” jest mariażem dwóch arcydzieł polskiej kinematografii lat 60., choć zapewne twórcy nie zdają sobie z tego sprawy. Oglądając tę amerykańską opowieść, myślałem o „Pasażerce” Andrzeja Munka i „Nożu w wodzie” Romana Polańskiego. Film Sluizera, Duńczyka w Hollywood, to niedokończony projekt z 1993. Odtwórca głównej roli, młoda gwiazda River Phoenix, zmarł 10 dni przed zakończeniem zdjęć. Śmierć Phoenixa była jednym z bardziej szokujących i tragicznych wydarzeń w fabryce snów ostatnich dekad. Odszedł młody Indiana Jones z „Ostatniej krucjaty” i charyzmatyczny aktor rozwijający karierę złotego dziecka. Sluzier nie dokończył wówczas projektu, ale po 20 latach uratował materiały, złożył z nich, jak sam mówi w prologu, „krzesło na trzech nogach” i pokazał w Berlinie. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to krzesło, na którym ma się ochotę siedzieć przez cały seans.
Aspekt niedokończenia, niekompletności łączy „Dark Blood” z „Pasażerką” – podczas zdjęć do swojego filmu o Holocauście Andrzej Munk zmarł w wypadku samochodowym. Stanley Kubrick stwierdził, że nie ma sensu kręcić kolejnego filmu o Zagładzie właśnie po obejrzeniu „Pasażerki”, będącej według niego metaforą pracy pamięci. Narracja Munka jest z konieczności poszarpana i wypełniona fotografiami w miejsce brakujących scen. Ponadto okraszona głosem lektora nakreślającego kontekst bezsensownej śmierci reżysera i dopowiadającego fabularne luki. Identycznie skonstruowany jest „Dark Blood”, niby-western coraz głębiej zanurzający się w psychologiczne odmęty i wyniszczającą grę charakterów.
Phoenix gra samotnika z domieszką indiańskiej krwi, który po śmierci żony mieszka pośród kanionów i kalifornijskich prerii. Para z Los Angeles, drugorzędny aktor (Jonathan Pryce) i jego żona (Judy Davis) wybierają się w malowniczą podróż Bentleyem. Wspólnie spędzony czas jest im niezbędny, żeby znów nawiązać nić porozumienia. Kiedy auto psuje się pośrodku pustyni, zostają skazani na pomoc tego, któremu w żyłach płynie „ciemna krew”. Rozpoczyna się gra trójkąta, żywcem przejęta z „Noża w wodzie”. Na odseparowanej przestrzeni (tutaj tak bezkresnej i gorącej, że aż zabójczej) atrakcyjny młodzieniec-buntownik, zamożny mężczyzna z dużym ego doprawionym kryzysem wieku średniego oraz dojrzała kobieta wplątują się w niejednoznaczne relacje zmieniające co chwilę układ sił.
Strzelające w dziesiątkę kreacje aktorskie sprawiają, że „Dark Blood” jest nie tylko wybitnym przykładem tego, jak popękanym i neurotycznym gatunkiem stał się western, zanurzony we własnych wyrzutach sumienia (w tym wypadku, podskórnie odczuwanej pamięci o eksterminacji Indian). Jest to także znakomita rozrywka ze zdjęciami Eda Lachmana, który oddaje bodaj wszystkie odcienie piasku i żółtawo-pomarańczowych skał.
Kazachskie „Uroki Garmonii” nie są projektem wydobytym z zapomnienia, tylko konkursową premierą, ale i tak można je uznać za wydarzenie specjalne. Emir Baigazin harmonijnie łączy przeciwieństwa. Jego opowieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu własnego miejsca skupia się na wykluczonym z koleżeńskiej kliki Aslanie. Podpuszczony przez lidera szkolnego gangu, bohater wypija szklankę płynu, nieświadomy, że inni chłopcy myli w niej swoje przyrodzenia. Prowadzi to do błyskawicznego odrzucenia „frajera” i jego systematycznego tłamszenia.
Film Baigazina daleki jest jednak od rubaszności, która zawiązuje akcję. Jest tutaj walka między Gandhim (miłosierdzie) i Darwinem (przetrwa najlepszy), pokazana może nazbyt dosłownie jako fragmenty wykładu na lekcji oraz subtelniej – w wielu scenach ze zwierzętami. W pierwszej z nich człowiek stojący – wedle własnego mniemania – na czele królestwa zwierząt (sam chłopiec Aslan) zabija owcę i starannie ją kroi, żeby nie zmarnowała się żadna część. Później łapie dwie jaszczurki i karmi nimi znienawidzone, wprowadzające nieczystość karaluchy. Insekty doczekały się tutaj zresztą najlepszych scen kinowych od czasu niezapomnianego „Karaluchy pod poduchy” Johna Paysona, w którym śpiewały i miały własny kanał telewizyjny dla dorosłych.
Film nie prezentuje jednak łańcucha pokarmowego jako bezdusznej zasady naszego bytu. Wiele zdarzeń wymyka się w filmie debiutanta (!) Baigazina z ciasnej struktury. „Uroki Garmonii” to dramat o porzucaniu skóry dziecka, ale właściwie wyzuty z istotnych inicjacji. To gangsterska opowieść o młodocianych bossach, ale nakręcona na granicy powagi i zdystansowana. To portret nastolatka ogarniętego obsesją czystości. Po traumatycznym doświadczeniu Aslana przeraża bowiem wszystko, co może go skalać, zbrukać. A także, w trzecim akcie ta piękna kazachska historia nabiera intensywności i duchowej wagi właściwych prozie geograficznego sąsiada twórców filmu: Fiodora Dostojewskiego.
Sebastian Smoliński