Paradoks i kuriozum. „Holy Motors” zawstydza Hollywood
01|08|2012
Po premierze „Holy Motors” na festiwalu w Cannes po krótkiej ciszy, a następnie kilku gwizdach, publiczność wstała i rozległy się oklaski. I nie mogły się skończyć jeszcze przez długi czas.
„’Holy Motors’ Leosa Caraxa jest kuriozalne i cudowne zarazem, ambitne i dziwne – na skraju szaleństwa, bym nawet powiedział” – pisał Peter Bradshaw z The Guardian. Krytycy z innych mediów wtórowali. Variety nazywa francuski obraz „kompletnym wariactwem”, The Hollywood Reporter „zupełnym obłędem”. Mieszankę Luisa Buñuela i Jean-Luca Godard dostrzega Indiewire. Paradoksy mnożą się jednak nie tylko w recenzjach, ale i w samym filmie.
Carax, niczym twórcy Nowej Fali, odrzuca wszelką konwencję. Gdy tylko jego droga zaczyna przypominać jakąś inną, już znaną publiczności, natychmiast korzysta z pobliskiego zjazdu i kieruje się w nieznane. Brak tu klasycznej narracji, brak jasno określonych bohaterów. „Holy Motors” to też druga po „Reality”, choć nie tak bezpośrednia, próba podejścia do tematu reality show. W odróżnieniu od Matteo Garrone, Leos Carax nie opisuje tego rodzaju programu, ale kręci jego przykładowy odcinek. Surrealistyczny obraz francuskiego reżysera wydaje się być – jak to określił Tadeusz Sobolewski- „kinem realizowany na żywo, jakby bez kamer”.
Ale i to nie koniec awangardy. Główny bohater filmu, Oscar, właściwie uosabia całą instytucję kina. Wcielając się w różne postacie, stanowi metaforę widza, który na różnych seansach identyfikuje się z ekranowymi bohaterami. Carax zabiera głos w sprawie postępującej digitalizacji życia. Przesłanie jest bardzo nam bliskie, a jednocześnie – dość paradoksalnie – wyrażone za pomocą częstych odwołań do klasyki. Nawet tej najodleglejszej, bo obraz rozpoczyna nagranie pochodzące jeszcze sprzed czasów wynalazku braci Lumiere. Kino nieme dla Francuza wciąż jest nie tylko aktualne, ale też niedoścignione.
Przed rokiem krytycy śpiewali peany lub wieszali koty na „Drzewie życia” Terrence’a Malicka, dekadę wcześniej podobne kontrowersje wzbudzał „Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera. „Holy Motors” w swym przekraczaniu barier normalności idzie jeszcze o krok dalej. Kontrowersyjne dzieło można pokochać albo znienawidzić. Nie da się jednak przejść obok niego obojętnie.
Dawid Rydzek